wtorek, 21 grudnia 2010

Schodów się nie pali


Jest coś niezwykłego w sztuce reportażu. Jest jakaś nieuchwytna tajemnica polegająca na zbliżeniu się do ludzkich losów. Jest pewna bariera do przekroczenia. Bariera wstydu, być może strachu. Jest granica do pokonania. Zarówno dla czytelnika, jak i - a może przede wszystkim - dla bohaterów, życiu których się przyglądamy.

Reportaż to przecież tak bardzo kameralna, intymna przestrzeń. Czytelnik wchodzi ukradkiem w życie obcej osoby, jest jak gość albo dyskretny obserwator. Czasem czuje wstyd, że musi na wszystko patrzeć, czasem zażenowanie bezczelnym wsadzaniem nosa w nie swoje sprawy. Bo to tak, jakby wchodzić z butami w czyjeś życie. A jednak jest w reportażach coś, co nie pozwala się od nich oderwać. Coś, co wciąga czytelnika do tego stopnia, że zaczyna przeżywać przedstawione historie razem z ich bohaterami.

Czy to dobór bohaterów? A może ich losów? Albo sposób opowiadania? Prosty, zwykły. Taki, jaki usłyszelibyśmy w kawiarni, sklepie lub na ulicy. Z pewnością każdy z wymienionych czynników. Do tego dochodzi jeszcze jakość językowego przedstawienia owych historii przez Wojciecha Tochmana. Oto elementy, które wpływają na siłę literackiego dokumentu w zbiorze zatytułowanym „Schodów się nie pali".

Tochman zaprasza nas do prywatnego świata zwykłych ludzi. Ludzi nikomu nieznanych. Takich, o których nigdy byśmy się nie dowiedzieli, gdyby nie chęć reporterskiej dokumentacji autora. Ich dramaty często dzieją się tuż obok, blisko nas, czasami za ścianą naszego mieszkania. W ten sposób poznajemy matkę Wandy Rutkiewicz, zaginionej w Himalajach w 1992 r. alpinistki. Starsza kobieta wciąż wierzy, że córka żyje, że jeszcze wróci. Poznajemy też historię dobrych ludzi, którzy opiekują się chorym, bardzo brzydkim chłopcem. Ich codzienne trudności i niełatwe funkcjonowanie w społeczeństwie. Jest także opowieść o odnalezionym po latach, przygarniętym przez Cyganów chłopcu; o matce Grzegorza Przemyka; o dziewczynie porwanej w szpony sekty; o kobietach wywożonych do Niemiec i siłą zmuszanych do prostytucji; o ostatniej narzeczonej Edwarda Stachury; o założycielu Piwnicy pod Baranami Piotrze Skrzyneckim; poznajemy również tajemnice rodzinne dwóch braci bliźniaków; polskiego księdza, który zginął w zawalonym kościele we Włoszech; i wreszcie dramat siedmiorga rodzeństwa brutalnie wydartych biednej matce, która nie była w stanie ich utrzymać.

Jak widać, reportaż to przede wszystkim ludzie. Ludzie i prawda. Tam nie ma miejsca na fikcję (inna sprawa to tzw. reportaż literacki wymyślony na potrzeby skategoryzowania, skądinąd bardzo dobrej, twórczości Ryszarda Kapuścińskiego). Tam emocje i opowieści nie mogą być efektem imaginacji autora. To właśnie dzięki autentyczności jesteśmy w stanie przeżywać je wraz z bohaterami. Smucić się, złościć, cieszyć, nie dowierzać... I choć od wydania książki minęło już trochę czasu, jej uniwersalne wartości nie tracą na znaczeniu. To, o czym czytamy, dzieje się przecież cały czas. Być może nawet bliżej niż myślimy...

Wojciech Tochman, „Schodów się nie pali", Wydawnictwo Znak, Kraków 2008.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz