poniedziałek, 27 września 2010
Piosenka o zależnościach i uzależnieniach
Pięćdziesiąt „wierszy-zwrotek" liczy sobie piosenka poety. Każdy wiersz bowiem jawi się nam jako kolejna odsłona, następna część całości, jako fragment piosenki wyśpiewanej drapiącym gardłem, bolącymi strunami głosowymi, a wcześniej zapewne drżącą ręką napisanej.
Tkaczyszyn-Dycki zaczyna swój śpiew (a może nucenie albo pomrukiwanie pod nosem?) od apostrofy: „daj mi słowa abym kres/ nazwał umiejętnie kresem". Nie wiemy, do kogo kieruje te słowa. Wiemy tylko, że dzięki nim, a głównie dzięki natchnieniu owe słowa rodzącym, jest szansa na znalezienie się bliżej Pana Boga. Niech czytelnika jednak nie zmyli ta niebiańska figura! Nie mamy tu do czynienia z tradycyjną poezją religijną. Dycki tworzy raczej swoją własną wiarę, a może raczej tylko jej pozór.
Ów kres, o nazwanie którego autor prosi w pierwszym wierszu, zostanie nazwany w wierszu ostatnim, gdzie również wystąpi Bóg (nie mogę oprzeć się wrażeniu, że użyty jest tam tylko jako zwykła figura retoryczna). Wtedy też czytamy: „Panie Boże [...] uczyń mnie poetą". Czyim zatem dziełem są utwory w tomiku pomieszczone? Jak widać, na pewno nie poety - ten jeszcze (w mniemaniu autora) nie został „uczyniony".
Czytelnik podróżuje przez kolejne wiersze ponumerowane zwykłymi, rzymskimi cyframi. Autor pozwala nam krok po kroku odkrywać swój świat. A my powoli składamy go w większą całość. I chociaż tomiki wierszy, choćby z formalnego punktu widzenia, zakładają pewną fragmentaryczność, nieciągłość, my mamy poczucie, że poszczególne stacje na naszej drodze łączy ze sobą coraz więcej. Umiejętnie używane powtórzenia, nawiązania pomiędzy poszczególnymi utworami pozwalają na ten rodzaj ciągłości, która stawia czytelnika przed doświadczeniem życia poety (a jednak - poety! pomimo przytoczonych wcześniej końcowych słów).
Mijamy ludzi, którzy niegdyś mu towarzyszyli. Spoglądamy na ich twarze. Już ich nie ma. Znikli, przeszli, przeminęli. Bez nich jednak nie byłoby teraz Dyckiego. Przychodzi taki czas, kiedy trzeba stanąć na wprost naszych przodków, zmierzyć się z przeszłością. Zapytać: kim jestem? Skąd jestem? Z kogo jestem? Dobrze znaleźć odpowiedzi. Choć nie zawsze jest to możliwe. Jednym z głównym tematów piosenki (piosenka! jakże niewinnie i infantylnie to brzmi!) jest matka. Napisać trzeba szczerze - rozliczenie z nią. Spojrzenie na to, jaka była, co po niej zostało, i jaki ma to wpływ na samego autora. Gorzkie to refleksje. Smutne i przygnębiające wspomnienia. Bolące wciąż rany zostają rozdrapane słowami. Szarpiące się zdania gryzą myśli, ale przecież tak być musi! W końcu „z językiem trzeba twardo".
Gdyby nie dumne wystawienie piersi ku własnej przeszłości, gdyby nie szczera walka z własną historią i pokonanie strachu oraz - co najważniejsze - wstydu, nie można by się do końca określić. Tkaczyszyn-Dycki zrobił to publicznie. Matka i jej wpływ na dziecko, na jego psychikę to temat, z którym każdy z nas powinien się zmierzyć. I prędzej czy później do tego pewnie dojdzie. Przecież dzięki niej jesteśmy tymi, którymi jesteśmy.
Oprócz tego poeta walczy także z językiem, słowami, poezją („współczesna poezja polska to nekrologi"), książkami („księgozbiory nie są nam dziś potrzebne"), ojczyzną, Polską, Ukrainą, przyjaciółmi, historią, erotyzmem, seksualnością, chorobą, dzieciństwem, alkoholem, śmiercią, przemijaniem, Bogiem. A wszystko zamyka w prostych, przejrzystych zdaniach. W wierszach niedługich, pojedynczych „zwrotkach" piosenki o zależnościach i uzależnieniach. Wszystkie wymienione wyżej wartości i pojęcia składają się wszak na życie większości z nas. Jesteśmy od nich zależni, czasami wręcz uzależnieni - jak w tytule. Dlatego m.in. uniwersalizm tej poezji sprawia, że odnajdujemy się razem z Dyckim między jednym a drugim słowem, między trzecim a czwartym wierszem, między kolejnymi stronami. A w końcu - w całości.
I wiemy, że być może kiedyś sami staniemy przed lustrem. I przyjdzie nam spojrzeć sobie w twarz. Nie wszyscy się na to zdobędą. A kto się odważy to spisać? Jeszcze mniej z nas. A nawet jeśli, to kto się odważy to wydać, upublicznić? Zaledwie garstka. I właśnie tak zostaje się poetą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz