czwartek, 9 września 2010
Polowaneczko
Uwaga! Książka tylko dla czytelników o mocnych nerwach. Zawiera treści okrutne oraz opisy nieludzkich praktyk wywołujące odruchy... i tu można wpisać pełną gamę emocji, jakie ta publikacja rozbudza, a zatem: odruchy obrzydzenia, odruchy wymiotne, odruchy współczucia, żalu, litości, troski, trwogi, lęku, przerażenia, u niektórych śmiechu albo obojętności (czyli de facto brak odruchu).
Całość oparta jest na artykule Tomasza Matkowskiego. Oprócz jego treści zamieszczony jest tam również wywiad Mariusza Szczygła z autorem, głos internautów na forum oraz list rzecznika prasowego Polskiego Związku Łowieckiego, który jest odpowiedzią Związku na zarzuty Matkowskiego. Tyle. A teraz do rzeczy.
Artykuł główny, artykuł-matka, od którego wszystko się zaczęło, jest znakomity. W sposób bezpośredni opisuje przebieg polowania oczami obserwatora (Matkowski brał bierny udział w polowaniach jako tłumacz zagranicznych myśliwych). W tej części książki jawi nam się obraz pełnego okrucieństwa i zwyrodnienia ludzi, którzy dla zwykłej zabawy, zasłaniając się tandetną ideologią, wybijają rocznie jedną trzecią dzikiej zwierzyny w Polsce. Opisy bólu zwierząt, sadyzmu myśliwych, ich prymitywnych, wręcz neandertalskich zachowań budzą, mówiąc najdelikatniej, niesmak. Tekst jest napisany świetnym językiem, czyta się go szybko i wywołuje na czytelniku wielkie wrażenie.
Kolejna część książki - wywiad Mariusza Szczygła z autorem - jest niepotrzebna i wtórna. Najbardziej zastanawiające jest umieszczenie komentarzy internautów i swoich własnych w kolejnym rozdziale. Ta część zajmuje najwięcej miejsca. Przyznam, że brnąłem przez nią z trudem. I to nie dlatego, że po raz kolejny przedstawiono tam niewyobrażalne męki zwierząt leśnych konających całymi dniami po nieudanym strzale pana z piórkiem w kapeluszu. Coś mi w tym wszystkim zgrzytało, coś mną szarpało.
Co to było? Może po kolei: jestem przeciwnikiem polowań i bezmyślnego mordowania zwierząt. Obiema rękami mógłbym podpisać się pod artykułem Matkowskiego, ponieważ zgadzam się z jego poglądami. Wycinki z forum wydały mi się jednak tak bardzo wybiórcze i tendencyjnie dobrane, że straciłem całą przyjemność ze śledzenia ich (choć dobrnąłem do końca). Autor zarzuca myśliwym brak konkretnych argumentów na swoją obronę - to prawda - nic nie usprawiedliwia ich masowych mordów. Ich zmasowany atak, wypowiedzi częstokroć niskich lotów intelektualnych, błędy ortograficzne i gramatyczne ukazują ich słaby poziom edukacji.
A raczej to właśnie Matkowski ukazuje ich takimi, specjalnie dobierając odpowiednie cytaty myśliwych. Sam zaś uznaje siebie i obrońców zwierząt za świętych. Ich wypowiedzi są piękne składniowo, dobrze skomponowane. Oni są wykształceni i kulturalni. Polujący panowie z brzuszkami - są źli i głupi. Sam autor zabrnął w ślepą uliczkę, dał się złapać we własne sidła. Wytyka dziecinność argumentów członków kół łowieckich, a sam dobiera materiał tak, aby nie zostawić na nich suchej nitki. Co też jest dziecinne. O, paradoksie!
Niepotrzebne zamieszczenie forumowych dyskusji, i to skrajnie nieobiektywnych, spowodowało, że książka wiele straciła. Opluwanie jadem myśliwych (którzy bez wątpienia uprawiają nader haniebny proceder) jest poniżej godności człowieka na poziomie. Zabawa w piaskownicę trwa w najlepsze i sam autor w nią wszedł ze swoimi łopatkami i wiaderkami. Nieładnie. Fe! A mogło być tak pięknie i ciekawie...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz