niedziela, 17 października 2010

Diagnoza narodu


Polscy reportażyści odsłaniają kurtynę. Zrywają maski codzienności i ukazują kryjący się pod nią brud, który nazywamy rzeczywistością. Będzie bolało. Bo ma boleć. W roli głównej Polska. Bez ubarwień, bez upiększeń. Taka, jaka była. Taka, jaka jest. Zaściankowa, prosta, prymitywna, chora, brudna, biedna, kiczowata, agresywna, nietolerancyjna.

Reportaże wiele nam mówią o Polsce i o nas samych z lat dziewięćdziesiątych XX wieku i z pierwszego dziesięciolecia wieku XXI. Odsłaniają wstydliwe pokłady naszej zbiorowej mentalności. Rzadko jednak napawają nadzieją. Ta książka powinna znaleźć się na liście lektur obowiązkowych dla studentów socjologii, historii najnowszej, europeistyki, filologii i innych wydziałów humanistycznych. To intelektualna, nostalgiczna, wspomnieniowa uczta. Do tego jak najbardziej prawdziwa. Odrzucająca ckliwy sentymentalizm, bo przecież nie raz i nie dwa ma się ochotę przekląć przy lekturze, zezłościć, zdziwić, ale też wzruszyć, przerazić lub zażenować.

Z wyboru reportaży nie bije optymizmem. Jesteśmy narodem zakompleksionych frustratów o dość zaściankowej mentalności. Jakże bowiem inaczej nazwać stawianie koszmarków mieszkalnych w stylu średniowiecznych zameczków z czterema wieżami albo pseudogreckich kolumn okalających ganek? Jak zrozumieć ogolonych na łyso kolesi wciskających w siebie kilogramy sterydów, żeby wyrobić sobie monstrualnych rozmiarów mięśnie kosztem zdrowia i - przede wszystkim - jako takiej sprawności intelektualnej? Dlaczego niektórzy gotowi są narażać własne życie dla marnych pieniędzy zarobionych na przemycie narkotykowych kapsułek we własnych żołądkach? Co takiego zrobili sąsiedzi tym, którzy ratowali Żydów w czasie wojny, a teraz, odznaczeni tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata boją się wychylić nos za ogrodzenie własnego domu? Na czym polega fenomen disco-polo, że przez całą dekadę pół Polski podrygiwało w rytm remizowego hitu „Majteczki w kropeczki"?

Gdybyśmy nagle znaleźli się w wieku XIX, mielibyśmy znakomity materiał dla pisarzy realistów i naturalistów. Dalibyśmy im gotowy przekrój społeczeństwa polskiego, szeroką panoramę społeczną naszych czasów. Jestem pewien, że Zola, Prus czy Orzeszkowa nie pogardziliby takim świadectwem. Od razu zgotowaliby nam napisaną w duchu pracy u podstaw powieść mającą naprawić nasz naród, wydobyć go z rynsztoku. Wszak ta książka to wielka diagnoza naszego społeczeństwa. Kwintesencja polskości dwóch dekad. Próba zmierzenia się z problemami, które nie tylko wtedy, ale i teraz, wciąż nierozwiązane, zżerają nas politycznie, moralnie, obyczajowo. A my nie potrafimy sobie z nimi poradzić. I pewnie jeszcze długo nie będziemy. Aborcja, związki jednopłciowe, wiecznie powracające duchy komunistycznej przeszłości, nosiciele wirusa HIV.

To kraj, gdzie ludzie są dumni ze swojej homofobii, gdzie bieda zmusza obywateli do moralnego upadku, a karierowicze pędzą po trupach, by zarobić jeszcze więcej pieniędzy. Tu można oszukiwać innych, szydzić z odmieńców, wytykać palcami tych, którzy mają lepiej. A ci, którzy stąd uciekli, zasilili rzesze tanich robotników na Wyspach.

Dosyć! Ile można! - krzyknie w końcu czytelnik. Aż tak źle chyba nie jest. Owszem, jednak aby to udowodnić, trzeba by wydać kolejny zbiór reportaży, w którym pomieścilibyśmy opowieści o tym, co się udało. O ludziach, którzy wyszli z biedy. O tolerancyjnych sąsiadach. O szczęśliwych związkach. O niebitych dzieciach, niegwałconych kobietach, nieszykanowanych „odmieńcach". O wykształconej młodzieży i dobrotliwie patrzących na nią staruszkach. Pytanie tylko, kto zechce to czytać.

Mariusz Szczygieł, „20 lat nowej Polski w reportażach", Wydawnictwo Czarne, 2009.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz