wtorek, 12 października 2010

Wroniec


Dukaj wyraźnie chciał odpocząć. Rozerwać się po monumentalnym „Lodzie". Zabawił się więc historią. Poigrał nieco ze stanem wojennym. Tak powstał „Wroniec".

Milipan, Złomot, Bubek, Pozycjonista... dla większości z nas nazwy te brzmią znajomo. Tylko tak jakoś inaczej. Bo też Jacek Dukaj zabiera nas w tournée po stanie wojennym na nice wywróconym. Wraz z kilkuletnim Adasiem wychodzimy na szare warszawskie ulice i oczami dziecka obserwujemy wydarzenia z początku lat osiemdziesiątych.

W poszukiwaniu porwanej przez złowrogiego Wrońca rodziny chłopca przemierzamy ciemne zaułki, brudne ulice, wielkie gmachy, w których urzędują Członkowie, Potwarzysze i Szarzędnicy, chodniki obstawione przez oddziały MOMO grzejące się przy koksownikach i wrzucające do nich mięso. Obserwujemy szare twarze ludzi przemykających pod ścianami z rękami w kieszeniach i głowami schowanymi w wielkie kołnierze. Jeździmy starą warszawą. Stajemy w kolejce, gdzie zza pleców natychmiast dolatuje nas charakterystyczne „Pantuniestał!". Schodzimy do Podziemia. Odbywamy wizytę w szpitalu. Wkradamy się nawet do najważniejszego i najwyższego w mieście budynku, w którym rezyduje sam Wroniec.

To tylko niektóre z wielu jakże wątpliwych atrakcji czekających nas na kartach najnowszej powieści (może raczej opowiadania) Jacka Dukaja, który dokonał rzeczy dziwnej. Przedstawił jeden z najsmutniejszych epizodów naszej najnowszej historii w taki sposób, że aż chciałoby się tam znaleźć raz jeszcze. Dlaczego? Bo dla dziecka wszystko jest grą, zabawą, nawet jeśli jest to zabawa na poważnie. „Wrońca" czyta się jak bajkę. Czarną, ponurą, straszną, przerażającą, ale wciągającą w swój zdegradowany, brudny, ohydny, cuchnący świat potworności stanu wojennego.

Całość jest napisana językiem plastycznym, giętkim, opartym na zaskakujących czasami skojarzeniach. Ot, choćby metalowa suka, która na śniegu zostawia ślady psich łap z wyraźnym zagłębieniem od bieżnika. Bo tam milicyjna suka wygląda właśnie jak... suka. Takich smaczków jest tam wiele. Nie można też nie wspomnieć o świetnych rysunkach Jakuba Jabłońskiego. Dzięki nim przenosimy się w świat baśni. To nic, że okrutnej i śmiertelnie niebezpiecznej, ale przecież świat zapamiętany w dzieciństwie jest mitem, do którego każdemu po latach chce się wracać. Jaki by nie był.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz