Bohaterowie w toksycznym świecie Małgorzaty Rejmer wiją się w konwulsjach, byle tylko zwrócić na siebie uwagę. Łakną drobnego gestu, szczątkowego zainteresowania drugiej osoby. To jest żenujące.
Jest Ada, rachityczna, niezbyt rozgarnięta „osoba znikoma", która opiekuje się swoim chorym psychicznie ojcem. Tak bardzo go kocha, że z miłości systematycznie go podtruwa. Niech się stary człowiek tak bardzo nie męczy. Jest też Jan, szczapowaty, wysoki, samotny stary kawaler, ukochany synek mamusi (już nieżyjącej), który prowadzi swoisty katalog snów, pisze mowy pogrzebowe i usilnie szuka drugiej połówki. Tak bardzo kocha swoją sąsiadkę, że żyć jej normalnie nie daje. Jest też Lucyna, wdowa, którą nawiedzają obrazy Matki Boskiej i Jezusa, boleśnie doświadczana niegdyś przez męża tyrana, którego mimo wszystko kochała. Poznajemy także Annę, młodą dziennikarkę nękaną przez byłego powstańca Tadeusza, z którym nieopatrznie przeprowadziła wywiad, i któremu na zabój (nomen omen!) wpadła w oko. Teraz Tadeusz ugania się za nią i czatuje jak pies pod jej domem. Jest w końcu Longin, tramwajarz, rozpoetyzowany, zaczytany w wierszach romantyk, ciągle pod pantoflem swojej żony hetery. Kocha ją jednak miłością czystą. Głęboko wierzy, że zła żona jest tak naprawdę dobra.
Wszyscy oni przypominają jednak ledwo żywe twory, nie ludzi z krwi i kości. Sprawiają wrażenie trwania w rozkładzie, zaniku, powolnego zmierzania w otchłań i nicość. I tak też się dzieje. Akcja zmierza do nieuchronnego, tragicznego końca. W jednym momencie wszyscy znajdą się obok siebie, w tym samym miejscu i czasie. I stanie się koniec.
Warszawska dzielnica Grochów, którą zamieszkują Rejmerowskie monstra, też jest toksyczna. Zatruwa życie swoich mieszkańców, którzy z kolei zatruwają życie swoich bliskich, znajomych, a także obcych ludzi. Tak bardzo nie chcą być sami, tak pragną miłości, bliskości drugiego człowieka, że posuwają się do zachowań graniczących z bezmyślnością, głupotą, brakiem jakiegokolwiek racjonalnego myślenia. To bardzo prości ludzie, skopani przez los. Nieudacznicy. Biedni i smutni. Żyją w świecie, który ich omotał. Wpisali się w pijacko-menelsko-robotniczy krąg, gdzie zasikany kaleka w tramwaju „śmierdzi Polską, która się wstydzi".
Właśnie! Przez cały czas ma się nieodparte wrażenie, że świat bohaterów niemiłosiernie śmierdzi. Cuchną brudne ulice, cuchnie w zatęchłych mieszkaniach, w nozdrza uderza odór przepoconych i zużytych bandaży na nogach starej baby. U Rejmer dowcip podkopuje nadętą powagę. Groteska i pastisz mieszają się z realistyczną obserwacją zapyziałej rzeczywistości. Jeśli taka właśnie ona jest (ta rzeczywistość), należy ją wyśmiać. Ale przy okazji pochylić się nad losem przez nią pokrzywdzonych. Tak też czyni autorka. I słusznie.
Małgorzata Rejmer, "Toksymia", Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz