piątek, 27 sierpnia 2010
Odbrązowiony pomnik reportera
„Napiszę, ale to będzie bardzo cienka książeczka" - powiedział Jarosław Mikołajewski w rozmowie z Alicją Kapuścińską, kiedy ta zaproponowała mu napisanie wspomnienia o swoim zmarłym mężu, Ryszardzie. I rzeczywiście książkę można przeczytać w jeden wieczór, za jednym podejściem, bez odkładania.
Po pierwsze dlatego, że wciąga. Po drugie dlatego, że jest naprawdę cienka. Po trzecie dlatego, żeby później, już na spokojnie, móc do niej wracać. Jednak przecież nie o ilość stron tu chodzi, a o treść. Wspomnienie o Ryszardzie Kapuścińskim napisał człowiek, który poznał reportera, kiedy ten zbliżał się do siedemdziesiątki. Zostali jednak serdecznymi, najlepszymi przyjaciółmi. Jarosław Mikołajewski poznał jego prywatność, dom, sposób pracy, radości, smutki, niepokoje. Wszystko to, co wiedzą o sobie dobrzy przyjaciele.
W „Sentymentalnym portrecie" jest zaledwie niewielki wycinek tego, co mógł napisać. I co chciał napisać. Jednak już to pokazuje nam Kapuścińskiego w kontaktach z najbliższymi. Mikołajewski - tak jak zaznaczył w tytule - pisze o nim trochę na sentymentalną nutę. Nie ma w tym jednak ani odrobiny maniery, zbędnej pretensjonalności, pustych słów. Jest za to obraz wspaniałego człowieka, serdecznego kolegi i przyjaciela, kochającego męża, zapalonego reportażysty, który uwielbiał słuchać ludzi i... nie bał się latać samolotami, potrafił przez dobę śmiać się z dobrego żartu, płakał w Rzymie na Piazza Navona, bo przypomniał mu się ciężki los Afrykańczyków, nie potrafił nauczyć się prawidłowo wymawiać nazwiska Tiziano Tarzani i wiele innych, codziennych, zwykłych rzeczy, które mogłyby ulecieć w czeluście niepamięci, gdyby nie ta skromna publikacja.
Ta książka ma jednak „drugą część", a raczej osobny rozdział, na który składają się szpitalne zapiski Ryszarda Kapuścińskiego. Notatki robione na niewielkim bloczku do pisania z logo firmy farmaceutycznej. Wchodzimy zatem w sferę najbardziej prywatną, intymną. Musimy się zmierzyć z zapiskami człowieka, który jest bliski śmierci. Niby zdajemy sobie sprawę z tego, że każdego z nas to czeka. I nie ma wyjątków! Jednak kiedy patrzymy na prywatne wyznania drugiej osoby, mamy wrażenie, że brniemy w jakieś zakamarki, które nie powinny być dla nas dostępne.
Uderzają mocno notatki Kapuścińskiego! Raz są to rozważania o bólu i cierpieniu, słabości fizycznej („[...] czuję, że uszły ze mnie resztki sił, że zapadam się w czeluść, oblepia mnie czarna mgła"). Innym razem o zwątpieniu i nadziei („Chwile zwątpienia. Odsuwaj je na ile można"). Są też zwykłe, codzienne, małe, na pozór nic nieznaczące spostrzeżenia o widoku z okna lub o pogodzie. Poznajemy ich wartość dopiero wtedy, kiedy zdajemy sobie sprawę, że któregoś dnia można je zobaczyć po raz ostatni.
Kiedy czytałem te notatki, targały mną różne uczucia. Jedno - złość. Złość na autora, który opublikował notatki z łoża śmierci swojego najbliższego przyjaciela. Opublikował je w książce, którą przeczyta wiele tysięcy osób. Dziwnie wkraczać w tę niezbadaną przestrzeń, kiedy człowiek staje przed czymś nieznanym. Szczególnie, kiedy jest to obcy człowiek. Na szczęście pierwsze reakcje zazwyczaj bywają powierzchowne i ten poziom pewnego rodzaju złości, a nawet zażenowania szybko przerodził się w coś zupełnie innego.
I przyszło uczucie drugie - ciekawość. Co myśli ktoś, kto leży w szpitalu i zdaje sobie sprawę z tego, że może już z niego nie wyjść? Czytanie tych notatek to potajemne zaglądanie do sekretnego dziennika-pamiętnika. Małego, pourywanego, krótkiego, bo przecież pisanego przez osobę bardzo chorą. Nie ma jednak w tej ciekawości nic ze wścibiania nosa w nie swoje sprawy. Jest za to pełen szacunek, uznanie i zrozumienie.
Trzecie spostrzeżenie - przemijanie. Niby banalne, a jednak. Ta refleksja dopadnie prędzej czy później każdego z nas. I każdy z nas będzie próbował ocenić własne życie. Zrobić bilans, podsumować je jakoś. Wszyscy chcielibyśmy, aby wynik wyszedł co najmniej zadowalający. Godny i adekwatny do naszych dokonań. Aby tak było, można czerpać naukę od tych, którzy już odeszli.
Każdy, kto przeczyta tę książkę, zobaczy w Ryszardzie Kapuścińskim... człowieka. Zobaczy go takim, jakim jest każdy z nas. Nie ma tam nic z jego sławy, prestiżu, uwielbienia i podziwu, jakimi otaczali go ludzie. Jest skromny człowiek, który się śmieje, płacze, podróżuje - po prostu żyje. I umiera. Szczęśliwy. Bo też Mikołajewski pokazał nam człowieka szczęśliwego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz